W poniedziałek, w godzinach przedpołudniowych, zjawił się w naszej sali. Jeden jedyny raz zmieniłam swoje miejsce i to z bzdurnego powodu (czego nie robię nigdy, gdyż nerwica natręctw mi na to nie pozwala). Mieściło się ono jedno stanowisko od ściany. Teraz siedziałam jedno stanowisko od okna, w tym samym rzędzie. Usiadł dokładnie pod ścianą. Mogłam być kilka centymetrów od Niego, taka zmarnowana szansa. Ale nic to, są plusy dodatnie i plusy ujemne, prawda? Miałam teraz przywilej bezpardonowego posyłania mu swojego przyczajonego wzroku, choćby na ułamki sekund. Oczywiście tak tylko myślałam. Nie miałam pojęcia, że skryte kultywowanie kogoś może być tak niekomfortowe, kłopotliwe, podniecające i peszące zarazem. Na, załóżmy, dwadzieścia moich spojrzeń On złapał zapewne z dwanaście. Cholera jasna. I to nie tak, że gapiłam się na Niego jak sroka w gnat, absolutnie (wbrew pozorom!). Ja naprawdę byłam dyskretna. Znów odzywa się osobliwa panna Paranoja : Czy w takim razie to on spoglądał wtedy na mnie?. Przecież nie ma innej możliwości, żebyśmy tak po prostu spotykali się wzrokiem, choć powinniśmy obydwoje patrzeć przed siebie.
Ma szmaragdowe, skrzące się oczy kochającego psa.
Ma szmaragdowe, skrzące się oczy kochającego psa.
Ubrany był w jeden z moich ulubionych garniturów. Dopasowany, granatowy, niemalże czarny. Do tego czarne, skórzane buty z cholewką za kostkę i suwakiem po boku oraz koszula w kolorze głębokiego fioletu w bardzo drobne wzory z domieszką czerni i granatu. Ale nie taka zwykła matowa. Taka z delikatnym połyskiem, bardzo elegancka. Sama do końca nie wiem co to za materiał, a wierzcie mi, zastanawia mnie to za każdym razem. Cóż za bzdura...
Zawsze, gdy o nim myślę wydaje mi się wyższy niż w rzeczywistości (ma gdzieś w granicach 175cm, jest niewiele wyższy ode mnie). Wcześniej generalnie miałam nieco zniekształcony obraz jego osoby w swojej głowie, jednak mimo wszystko widząc go tak nieperfekcyjnym jeszcze bardziej popadam wręcz w obsesję na jego punkcie. Ale taką jeszcze w miarę normalną obsesję, nie chodzę po ścianach szukając z nim jakiegokolwiek kontaktu, zachowuję pozory. Dziwię się w ogóle, że kiedy ktoś przy mnie o nim rozmawia ja zachowuję zupełny spokój i opanowanie. Rzecz jasna wiedzą, że darzę go dużą sympatią i to chyba z wzajemnością oraz że mam z nim dobry kontakt, ale o moim wykolejeniu wiedzą jedynie dwie zaufane mi osoby z otoczenia - moja współlokatorka i przyjaciel, ale o nich opowiem może kiedy indziej.
Twarz ma niezwykle spokojną, choć zawsze widać po nim wszystkie emocje. Nie zawsze jednak potrafię odczytać w jakim kierunku one idą. Czy jest w danym momencie faktycznie rozbawiony czy zmieszany i zażenowany z nutą politowania w spojrzeniu. Zapewne wszystko naraz.
*
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz