wtorek, 30 stycznia 2018

Autoportret, ale nie Witkacego

  Tak, łysa. Od roku. Z wyboru, nie z choroby, ale na temat mojej łysości, jej powodów i skutków będziemy się jeszcze kiedy indziej rozwodzić. W każdym razie, jestem postrzegana jako osoba ponadprzeciętnie piękna. Dlaczego piszę to z taką lekkością? Ponieważ ja sama tego za bardzo nie dostrzegam, choć odczuwam na co dzień. Zawsze ktoś mnie zaczepi, zawsze ktoś się popatrzy, a nawet zacznie gapić, to mnie obmówi się pierwszą i to ja wzbudzę największe kontrowersje. Najczęściej są jednak one bardzo pozytywne, ku mojemu szczeremu zdziwieniu miłe słowa słyszę praktycznie codziennie. Tyle że straciły one już dla mnie swoją wartość. Ileż razy można powtarzać komuś jaki to on śliczny i cudowny nie jest. Mam także świadomość, że wizualnie podobam się także Jemu. Będąc kilka dni temu w Jego gabinecie, kiedy przez kilkanaście minut nie odezwałam się nawet słowem, On pomylił się w wypełnianiu jakichś kwitów. Skomentował to z lekkim uśmiechem Widzisz? Rozpraszasz mnie. Dopiero po chwili dodał Tak gadasz i gadasz. Jak to ma się jednak do faktycznego pożądania? Myślę, że będzie to moją zagwozdką przez wiele następnych miesięcy.
  Wracając, jak wiele razy usłyszę jeszcze, że wyglądam na osobę z charakterem. Nie, że nią jestem, bo często osoby prawiące mi takie komplementy kompletnie mnie nie znają, ale że na taką wyglądam. To moja klątwa. Ludzie zacięli się na tym jednym stwierdzeniu i często nie potrafią powiedzieć mi nic więcej. Powodem jest moja niepozorna skrytość. Nie jestem szarą mychą, to z pewnością, jednakże nie wylewam swojego wewnętrznego szamba na prawo i lewo, bo kogo to obchodzi. Ja sama nie chciałabym, aby czytano ze mnie jak z otwartej księgi. Dlatego też tak bardzo doceniam osoby i trzymam się ich, kiedy oni faktycznie zauważą z kim mają do czynienia. Mój mocny charakter widać od razu, to nie jest tajemnica, goły łeb ewidentnie na to wskazuje, jednak nie można postrzegać mnie jako stworzenia zero-jedynkowego. Choć wyglądam jak rzeźba kwarcowa, to też mam słabe momenty. Ja też wyję. Ja też nie daję sobie rady. Ja też mam lęk społeczny. I to poważny. Jeśli ktoś myśli, że postrzeganie i odbieranie świata, a także funkcjonowanie w nim zależy jedynie od naszej aparycji, to grubo się myli. No bo przyznajcie sobie szczerze, czy nie raz myśleliście sobie, że gdybyście byli tak piękne jak ona czy tak przystojni jak on, to też moglibyście robić to, to i tamto? Z pewnością tak myśleliście, może nawet dalej myślicie. Ale nie. Nie. Naprawdę tak nie jest. Mnie też się tak wydawało. Powiem więcej, byłam o tym święcie przekonana, a nawet czasami w słabsze dni mi to trochę wraca. Jednak zamiast ćwiczyć swoje ciało polecam zacząć od psychiki, bo to w niej jest cały nasz pies pogrzebany. Ja nie chcę brzmieć jak jakiś coach czy wykładowca motywacyjny, bo trochę w to przeradza się moja wypowiedź, ale poprzez wzgląd na swoje indywidualne przeżycia, dobrze wiem o czym mówię. W dużym skrócie byłam wątpliwej urody co dość często dawało mi się we znaki. Oczywiście, że teraz czuję się bardziej pewna siebie i to po stokroć, ale przede wszystkim dlatego, że znam też swoją wartość intelektualną. Nie daję sobie w kaszę dmuchać i wiem, na co mogę sobie pozwolić. Wcześniej brakowało mi tego wyczucia, a to moim zdaniem jedna z najistotniejszych umiejętności.
(Zapewne niedługo wrócę do samego tematu niechęci funkcjonowania w społeczeństwie, ale może nie wszystko za jednym razem.)

Miniaturka stłamszonego człowieka

  Nie jedzcie meksykańskiej czekolady. Naprawdę.
  Co odpowiedzielibyście na propozycję dostania kawałka czekolady? Większość zapewne odparłaby, że z wielką chęcią. Ze mną nie było inaczej, a po słowach aprobaty mojego leniwego, przeciągniętego Ano On już trzymał w dłoniach złote, piekielne zawiniątko. Skubany dał mi to cholernie ostre świństwo zapewne dla żartu, choć wcale to tak nie wyglądało. Ale kto częstowałby takim paskudztwem? Ja wiem, że on ma w tym swoim kredensie wiele dobrych rzeczy... Potem całą lekcję śpiewu przechuchałam sobie pod nosem. No wiecie, sapałam jak te wszystkie francuskie buldogi. Przezabawne. Spytał mnie później Jak czekolada? Bolesna, odparłam.
  Rozmawialiśmy wcześniej. Zapytał mnie czy wszystko w porządku, a ja pokręciłam ręką w geście znaczącym tak sobie. Jego następne słowa sprawiły, że poczułam jeszcze większą, nieodpartą chęć wycałowania go absolutnie całego. Choć szczerze mówiąc wystarczyłoby mi samo pogłaskanie go po jednej stronie twarzy, przechodząc na głowę, za ucho i kończąc na szyi oraz kawałku klatki piersiowej. Proste słowa Nie mam już siły, Jagoda wzbudziły we mnie zupełnie skrajne emocje, ale to myślę normalne w moim obecnym stanie. Sam fakt, że wypowiedział moje imię, co robi wcale nie często, wywołał przyjemny grymas na mojej twarzy. Nie powiedział tego w sposób patetyczny, użalając się ze zmęczenia, ale z tym swoim naturalnym spokojem i melancholią w głosie zmieszaną z zamyśleniem, z jakim wita się ze mną każdego ranka. Powiedział to w taki sposób, jakby aż prosił się o ręce, które oplotłyby Jego ramiona wraz z głową chowającą się w Jego obojczyku.
  Bez podwyższonych butów, zamiast których noszę ostatnimi dniami swoje cichobiegi, czuję się przy nim jak miniaturka stłamszonego człowieczka, choć On wcale nie jest ode mnie dużo wyższy, a ja wcale nie jestem niska. Za to jestem... łysa.

niedziela, 28 stycznia 2018

Wałkowanie

  Świadomość niemocy bywa najgorsza. Pomimo faktu, iż On nakłania mnie do wyrzucenia rzeczy, jakie siedzą mi na żołądku, ja nie potrafię odezwać się wtedy słowem (poza tym, to on jest głównym powodem mojego otępiałego funkcjonowania). Peszy mnie i ogranicza nakaz mówienia do Niego per Pan. On już od dawna stał się kimś z innego stopnia mojej piramidy społeczno-relacyjnej, niż tylko człowiekiem, który ma sprawować nade mną swoją pieczę. Potrafię z Nim rozmawiać, choć często czuję się dość niezręcznie, zresztą to nic dziwnego. Przekładanie skrywanej miłostki na tematy rozmów czysto przyziemnych, takich jak przebieg warsztatów i praca wyższego rocznika nad nowym spektaklem Mrożka wgniata mnie swoim obcasem w betonowe kocie łby.
  Tak, może i się powtarzam, ale cały czas nie mogę... I just can't get enough. Moją ulubioną grupą jest Depeche Mode, tak dla ciekawostki.
  W każdym razie, wszystko, co robię, robię pod Niego. Każdego wieczora ubieram się z myślą jak mogłabym jutro dla Niego wyglądać? Na piątkowym przeglądzie scen myślałam jedynie o jego opinii na temat mojej etiudy. Jakże stresowałam się podczas pokazów innych roczników, kiedy Jego jeszcze nie było na widowni. Przyszedł dokładnie krótką chwilę przed naszym rozpoczęciem. Warto podkreślić, że przegląd trwał już dobre pół godziny. Tak wiem, paranoja znów pokazuje na co ją stać.
  Sama nie mogę już siebie słuchać. Codzienne analizowanie najmniejszego ruchu jaki wykona wobec mnie w porównaniu do innych, wyłapywanie każdego spojrzenia jakie mi pośle i rozmyślanie nad jego konkretnym przekazem, odtwarzanie w kółko tych samych dialogów w celu wyłapania jak największej ilości słów prawdopodobnie świadczących o Jego sympatii do mnie. Już nie wspominając o naszej świątecznej rozmowie, która miała być chyba składaniem sobie życzeń, a zmieniła się w coś zupełnie innego. W coś, co było perfekcyjnym wprost pretekstem do poczucia go choćby na te kilka długich sekund. A trwały tyle, co wieczność. Chyba nam obojgu łza wtedy poleciała, z niewiadomych szerzej powodów. Ot, taki moment.

czwartek, 25 stycznia 2018

Szmaragdy

  W poniedziałek, w godzinach przedpołudniowych, zjawił się w naszej sali. Jeden jedyny raz zmieniłam swoje miejsce i to z bzdurnego powodu (czego nie robię nigdy, gdyż nerwica natręctw mi na to nie pozwala). Mieściło się ono jedno stanowisko od ściany. Teraz siedziałam jedno stanowisko od okna, w tym samym rzędzie. Usiadł dokładnie pod ścianą. Mogłam być kilka centymetrów od Niego, taka zmarnowana szansa. Ale nic to, są plusy dodatnie i plusy ujemne, prawda? Miałam teraz przywilej bezpardonowego posyłania mu swojego przyczajonego wzroku, choćby na ułamki sekund. Oczywiście tak tylko myślałam. Nie miałam pojęcia, że skryte kultywowanie kogoś może być tak niekomfortowe, kłopotliwe, podniecające i peszące zarazem. Na, załóżmy, dwadzieścia moich spojrzeń On złapał zapewne z dwanaście. Cholera jasna. I to nie tak, że gapiłam się na Niego jak sroka w gnat, absolutnie (wbrew pozorom!). Ja naprawdę byłam dyskretna. Znów odzywa się osobliwa panna Paranoja : Czy w takim razie to on spoglądał wtedy na mnie?. Przecież nie ma innej możliwości, żebyśmy tak po prostu spotykali się wzrokiem, choć powinniśmy obydwoje patrzeć przed siebie.
   Ma szmaragdowe, skrzące się oczy kochającego psa. 
Ubrany był w jeden z moich ulubionych garniturów. Dopasowany, granatowy, niemalże czarny. Do tego czarne, skórzane buty z cholewką za kostkę i suwakiem po boku oraz koszula w kolorze głębokiego fioletu w bardzo drobne wzory z domieszką czerni i granatu. Ale nie taka zwykła matowa. Taka z delikatnym połyskiem, bardzo elegancka. Sama do końca nie wiem co to za materiał, a wierzcie mi, zastanawia mnie to za każdym razem. Cóż za bzdura...
  Zawsze, gdy o nim myślę wydaje mi się wyższy niż w rzeczywistości (ma gdzieś w granicach 175cm, jest niewiele wyższy ode mnie). Wcześniej generalnie miałam nieco zniekształcony obraz jego osoby w swojej głowie, jednak mimo wszystko widząc go tak nieperfekcyjnym jeszcze bardziej popadam wręcz w obsesję na jego punkcie. Ale taką jeszcze w miarę normalną obsesję, nie chodzę po ścianach szukając z nim jakiegokolwiek kontaktu, zachowuję pozory. Dziwię się w ogóle, że kiedy ktoś przy mnie o nim rozmawia ja zachowuję zupełny spokój i opanowanie. Rzecz jasna wiedzą, że darzę go dużą sympatią i to chyba z wzajemnością oraz że mam z nim dobry kontakt, ale o moim wykolejeniu wiedzą jedynie dwie zaufane mi osoby z otoczenia - moja współlokatorka i przyjaciel, ale o nich opowiem może kiedy indziej.
  Twarz ma niezwykle spokojną, choć zawsze widać po nim wszystkie emocje. Nie zawsze jednak potrafię odczytać w jakim kierunku one idą. Czy jest w danym momencie faktycznie rozbawiony czy zmieszany i zażenowany z nutą politowania w spojrzeniu. Zapewne wszystko naraz.
*

środa, 24 stycznia 2018

Nieprzyzwoitość

  Nie rozmawialiśmy od kilku dni. Moja tęsknota delikatnie mnie przytłacza, wręcz przemęcza, ale nie mam na celu wprowadzenia jakiegoś niepotrzebnego patosu do swojej wypowiedzi. Czuję się tak jakbym miała być zaraz chora. Od kilku dni ból rozłupuje mi czaszkę. Ze strachu wzięłam nawet na noc aspirynę, a warto podkreślić, że dla mnie nie ma czegoś takiego jak leki. Leczę się sama. Jednak gdyby ktoś zaproponował mi proszek na zobrzydzenie konkretnego człowieka, z chęcią bym go wzięła.
  Zamiast skupić się na rzeczach w danej chwili istotnych, ja buduję konstelacje zdarzeń, na które mam realną szansę, jak i zarówno na takie, o jakich mogę co najwyżej napisać sobie tutaj. Ale imaginacja czasem faktycznie pomaga. Co ciekawe, zauważyłam, że kiedy faktycznie wychodzę z pomieszczenia z określonym zamiarem zobaczenia Go, to faktycznie tak się dzieje. Nie zawsze, oczywiście, bo z pęcherzem małym jak u małej dziewczynki wyłaniam się co godzinę, a spotkać chciałabym Go praktycznie zawsze, więc fizycznie jest to mało prawdopodobne. Choć czasem i tak mam wrażenie, że pojawia się naprawdę wszędzie. Co więcej, moja paranoja dopuszcza do mnie jedynie podejrzenia, a wręcz zapewnienia, że pojawia się gdzieś głównie z mojego względu. Też nie zawsze, oczywiście, przejście korytarzem nie oznacza piekielnego pożądania. Jednakże, po tak małym budyneczku niesie się wszystko, a Jego gabinet wcale nie znajduje się w jakimś zaczarowanym, niedostępnym dla światła miejscu. Do czego zmierzam. Kiedy wychodzi z gabinetu bez konkretnego celu, co da się często zauważyć, to właśnie wtedy, kiedy ja jestem w pobliżu. W gabinecie słychać głosy dochodzące z korytarza, ot co. Wychodzi i włącza się w rozmowę. Niby normalna rzecz, jednak chyba istotnym jest fakt, iż jest moim dyrektorem.
   Tak, to mój dyrektor.
I tutaj kończy się moja granica pewnego poczucia hierarchii, która, nie ukrywam, jest dla mnie dość znikoma. Mam na myśli, że rozmawiając z Nim nie do końca traktuję Go jako kogoś ponad. Z pewnością znasz to uczucie, kiedy tylko Ty i pewna osoba macie świadomość wielu rzeczy i za pomocą jednego spojrzenia wymieniacie się porozumiewawczo swoimi cynizmami. Tak też jest z nami.
  Chciałam niedawno skonsultować z Nim pewną rzecz, a słów Przyjdź z tym później do mnie nie musiał powtarzać dwa razy. Rozmowa z zamierzenia pięciominutowa zamieniła się w dwugodzinną dyskusję o wszystkim i niczym zarazem. Jednak dzielące nas biurko było gorsze od muru.
  Od miesięcy uparcie próbuję wydłubać w nim swoją szczelinę.

wtorek, 23 stycznia 2018

Kochanka nieco zbyt wyimaginowana

   Pytając swoich znajomych o maksymalny odstęp wieku, jaki mógłby występować w ich związku, odpowiadają mniej więcej podobnie. Dwa, może trzy lata. U mnie jest nieco inaczej. Fakt, że różnica nawet dwudziestu lat nie robi dla mnie żadnego problemu może wydać się z lekka niepokojący, jednak już dawno przestało być to dla mnie istotne. Teraz nawet dwadzieścia trzy lata różnicy nie robią na mnie większego wrażenia. Po prostu gdzieś tam są, tak samo jak włosy w odpływie prysznica. Wiesz, że się tam znajdują i sama tego świadomość przyprawia Cię o niemałą wysypkę, jednak w praktyce informacja ta jest dla Ciebie kompletnie bezwartościowa i niepotrzebna.
  Oczywiście do czasu.
 W końcu woda przestanie Ci spływać i pomyślisz o załatwieniu tej sprawy. Zaczniesz od jakiegokolwiek innego sposób, niż wyciąganie tych włosów ręką. Później jednak zrozumiesz, że innego wyjścia nie ma i będziesz to w końcu musiała zrobić, inaczej woda zaleje całą Twoją łazienkę i zrobi się prawdziwy koszmar. W końcu wychodzisz poza strefę swojego komfortu, odkładasz obrzydzenie na bok i zabierasz się do roboty. Z początku bardzo nieśmiało, jakbyś wcale tego nie chciała. W końcu zachowujesz zimną krew i prysznicowy kot ląduje w koszu. Masz na razie spokój. Właśnie, na razie. Kiedyś problem wróci, i to całkiem niebawem. Ale na razie o tym nie myślisz, przecież dopiero je stamtąd usunęłaś, tak szybko nie wrócą. Na pewno nie.
   No i tak samo jest ze związkiem bądź nawet romansem przy dużym rozgraniczeniu wiekowym. Wydaje się niczym, bo przecież tak się kochacie, rozumiecie i nic nie może sprawić, że się rozejdziecie. Jesteś taka rozgarnięta, wyrozumiała i dojrzała jak na swój wiek, jednak mimo wszystko przy zachowaniu swojej lekkiej, młodzieńczej duszy, którą On tak uwielbia. Ty za to jesteś bezgranicznie zafascynowana jego dotychczas zdobytą wiedzą, jego doświadczeniem w sprawach zarówno życiowych, jak i czysto seksualnych. Zanim jeszcze się zeszliście rozmarzałaś o długich wieczorach spędzanych przy jego kolejnym filmie historycznym z dodatkową atrakcją wdychania dymu z cygara, które On trzyma w prawej ręce, lewą jednak obejmując Cię ciasno, abyś nigdzie Mu przypadkiem nie uciekła.
To nie Twoje przemyślenia? A tak.
Bardzo możliwe, że należą do mnie.
I tutaj wracamy do prysznicowego kota.
Tyle, że ja nie mam ani jednego ani drugiego.
Ani faceta, ani włosów w odpływie.

Autoportret, ale nie Witkacego

  Tak, łysa . Od roku. Z wyboru, nie z choroby, ale na temat mojej łysości, jej powodów i skutków będziemy się jeszcze kiedy indziej rozwo...